Physical Address
304 North Cardinal St.
Dorchester Center, MA 02124
Physical Address
304 North Cardinal St.
Dorchester Center, MA 02124
Życie na farmie to ciągła przygoda. Kto ma gospodarstwo, ten wie, że natura ma swój własny rytm i rzadko kiedy pokrywa się on z naszym ludzkim, uporządkowanym planem dnia. A jeśli w tym gospodarstwie są kury… cóż, wtedy słowo „plan” staje się raczej sugestią niż regulaminem.
Nasze kury to mistrzynie w dziedzinie „twórczego nieładu”. Świeżo zagrabiony wybieg? Dajcie im pięć minut. Starannie ułożona kostka słomy? Idealne miejsce na grzędę i kąpiel piaskową jednocześnie. Kochamy je za ten charakter, ale czasem ten chaos wkrada się tam, gdzie naprawdę byśmy go nie chcieli.
Punktem krytycznym stał się nasz magazyn (a właściwie część stodoły), gdzie trzymamy pasze, sprzęt i wszystkie niezbędne „przydasie”. Worki z paszą dla niosek piętrzyły się obok worków dla kurcząt, taczka notorycznie blokowała przejście, a znalezienie odpowiedniej łopaty graniczyło z cudem archeologicznym.
Każde wejście tam kończyło się potknięciem, westchnieniem i obietnicą: „Jutro tu posprzątam”. Jak wiadomo, „jutro” na farmie nigdy nie nadchodzi.
W końcu miarka się przebrała. Zainspirowany wizytą w lokalnej hurtowni, doznałem olśnienia. „My potrzebujemy SYSTEMU!” – ogłosiłem kurom, które akurat przyszły sprawdzić, czy nie mam czegoś smacznego.
Mój plan był prosty i genialny (przynajmniej w mojej głowie): wydzielić strefy. Tu miejsce na pasze, tam na narzędzia, a tędy główny korytarz transportowy (dla wspomnianej taczki).
Do realizacji planu podszedłem z pełnym profesjonalizmem. W ruch poszła taśma malarska, miarka i puszka jaskrawożółtej farby olejnej. Tak, drodzy Państwo, nadszedł ten dzień: na naszej farmie odbyło się wielkie malowanie linii magazynowych.
Przez dwie godziny czułem się jak kierownik logistyki w potężnym centrum dystrybucyjnym. Linie były proste, równe i krzyczały „PORZĄDEK!”. Strefa składowania, strefa pobrań, droga komunikacyjna. Byłem z siebie dumny.
Farba wyschła, stodoła została przewietrzona. Z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku otworzyłem wrota, by podziwiać swoje dzieło w pełnym słońcu. Wtedy właśnie nadeszła komisja kontrolna.
Pierwsza weszła Zofia, nasza najbardziej ciekawska nioska. Stanęła jak wryta tuż przed lśniącą, żółtą linią.
Spojrzała na linię. Spojrzała na mnie. Przechyliła łepek, jakby analizowała nowe przepisy BHP.
Chwilę później wydała z siebie ciche „ko-ko”, co najwyraźniej było sygnałem dla reszty stada. W ciągu minuty cały mój profesjonalny magazyn zapełnił się kurami.
I wtedy zrozumiałem.
Dla mnie żółte linie były granicami stref. Dla kur były… no właśnie, czym?
Moje piękne, logistyczne linie po jednym dniu wyglądały, jakby projektował je pijany artysta-ekspresjonista, po czym przejechał po nich traktor.
Malowanie linii magazynowych na farmie pełnej kur to trochę jak próba narysowania prostej kreski na wodzie. Można próbować wprowadzać swoje zasady, ale kury i tak napiszą własny regulamin. I wiecie co? Właśnie za to je kochamy.
A paszę? Cóż, teraz znajduję ją jeszcze szybciej. Wystarczy, że szukam miejsca, w którym żółte linie są najbardziej zatarte, a zadowolone kury drzemią najgłębiej. Przynajmniej wiem, gdzie jest centrum wydarzeń.